– daję 6 łapek!
To nie pierwszy raz, kiedy widzę w kinie tę samą historię. Choć motyw jest powtarzalny, film nie nudzi mnie i znowu uczy czegoś nowego. A nawet pod pewnymi względami podoba mi się bardziej niż np. bliźniaczy tematycznie „Barany. Islandzka opowieść”.
Pierre (Swann Arlaud) jest farmerem. Poza swoją pracą świata nie widzi. To chłopak w sile wieku, stosunkowo atrakcyjny, mógłby założyć rodzinę, dzielić swój czas pomiędzy pracę i życie prywatne. Jest bystry, zaradny, nowoczesny. Wciąż pogłębiana wiedza na temat hodowli krów oraz skrupulatność działania zapewniają mu wysokie pozycje w rankingach producentów mleka.
Właściciel osobiście dogląda swojego stada. Karmi i doi krowy, odbiera porody. Brak pracowników ułatwia mu zatuszowanie choroby jednego ze zwierząt. Kłamstwa Pierre’a to jednak tylko nietrwałe zamiatanie problemu pod dywan.
Hodowca musi zmierzyć się nie tylko z weterynarzem, policją, inspekcją sanitarną – ale też z własnym sumieniem i panicznym strachem przed utratą tego, co dla niego najważniejsze. Pierre dużo ryzykuje, a moralnym dywagacjom widz może poddać to, że ryzykuje nie tylko swoje karierę i zdrowie, ale też życia niewinnych ludzi.
Choć fabuła nie jest porywająco przewrotna i wydaje się, że jesteśmy w stanie przewidzieć kolejne jej kroki – poczułam zaangażowanie. Autentycznie przejmuję się losem Pierre’a i jego siostry, a także boję się o jakość tego, co spotykam na półkach w supermarketach. Jak daleko mogą zajść podobne farmerskie machlojki i czy istnieje realne ryzyko wybuchu kolejnej pandemii?
„Bloody Milk” to opowieść o walce z systemem i walce z samym sobą. Walce o przetrwanie i uchronienie dorobku swojego życia. Konieczności przedłożenia rozsądku nad emocje. Brutalna rzeczywistość w otoczeniu idyllicznych wiejskich pejzaży.
Zapraszamy do śledzenia nas na Facebooku i Instagramie!
[R-slider id=”2″]