Nadszedł wielki finał i – dla mnie – wielkie rozczarowanie. Choć twórcy sprawnie pospinali poszczególne wątki, domknęli mglistą intrygę i aktywowali wiecznie zagubionego Pawła Zawadzkiego, zbytnio popłynęli z prądem rwistej fantazji i pozostawili mnie z pytaniem „naprawdę?”. 8 odcinek drugiego sezonu Belfra pełen jest napięcia, rozedrganych emocji i zdecydowanych kroków. Tak, jakby ktoś spuścił powściągliwych bohaterów ze smyczy i ruszyła lawina wydarzeń. Wystarczyło tylko, żeby belfer zaczął myśleć.
Każde kolejne słowo w tej recenzji będzie spoilerem. Trudno pisać o finałowym odcinku bez uchylania rąbka tajemnicy, szczególnie że poszczególne wydarzenia prowadzą do rozwikłania zagadki zniknięcia trójki uczniów wrocławskiego liceum. W końcu dowiedzieliśmy się, gdzie podczas ferii byli Iwo, Tymek i Magda, a cała sprawa okazała się grubymi nićmi szytą intrygą wywiadu, który – nielegalnie – pod kuratelą Karola szkolił swoich nowych szpiegów. Brzmi absurdalnie, prawda? Niestety, takie jest rozwiązanie zagadki, która przez kilka tygodni zaprzątała głowy widzów – za wszystko jest odpowiedzialny niekompetentny szpieg, który próbował rozwinąć swój mały projekt i rozpracować siatkę handlarzy bronią, hakerów i preppersów. Niedoświadczone dzieciaki pogubiły się w swoich misjach, nie wytrzymały emocjonalnie, a działania Iwo były aktem desperacji i zemsty. Mistyfikacja budowana przez tyle odcinków legła w gruzach, a Magda i Tymek zostali ofiarami samowolki swojego „szefa”.
Trudno nie uśmiechnąć się z politowaniem podczas tego finałowego odcinka. Zawadzki w końcu przestał się potykać o własne nogi, głównie za sprawą Marty, która w niego uwierzyła. A Magda – doprowadzona do granicy wytrzymałości (chyba?!) – zaczęła odkrywać karty. Śmiesznym wydaje się wniosek, że do rozwiązania całej intrygi wystarczyła szczera rozmowa belfra z zuchwałą dziewczyną. Ot, krótka rozmowa, wspólna wycieczka do lasu i cała sprawa została rozwiązana.
Pomimo abstrakcyjności fabuły, na którą narzekam od samego początku, ostatni odcinek potrafi zbudować atmosferę napięcia, a momentami nawet poczucia grozy. Jak na słaby poziom drugiego sezonu Belfra, finał można uznać za udany głównie dzięki sprawnej realizacji. Wiele do życzenia pozostawia momentami zbyt emfatyczne aktorstwo i naprędce dopinanie kolejnych wątków.
Najjaśniejszym punktem tej serii pozostanie Michalina Łabacz, której udało się stworzyć postać niezwykle ambiwalentną. Patrząc na nią, miotamy się między nienawiścią a współczuciem. Nie jest nam obojętna, co przy tym scenariuszu jest nie lada wyczynem. Warto również zapamiętać Szymona Piotra Warszawskiego. Radek Kędzierski to dobry-zły glina, który rozwiązuje sprawę zgodnie ze swoim kodeksem etycznym, wiedziony przeczuciem z dala od sztywnych, policyjnych reguł.
Belfer kończy się umiarkowanym happy endem. Sprawa zostaje rozwiązana, a furtka na kolejny sezon otwarta. Pytanie, czy chcemy kolejnej odsłony losów Pawła Zawadzkiego, który rozwiązuje kryminalne zagadki… zanurzone w polskiej rzeczywistości. Mnie wystarczy.