Jesteśmy coraz bliżej rozwiązania zagadki strzelaniny w liceum we Wrocławiu. Puzzle zaczynają się składać na mroczny i przerażający obraz polskich terrorystów przygotowujących się do ataku. Całość nabiera kształtu, choć Paweł Zawadzki (Maciej Stuhr) wciąż nie potrafi w pełni wykorzystać swoich umiejętności. Nadal odgrywa drugie skrzypce i coraz częściej wydaje mi się, że śledztwo prowadzi się samo wiedzione szczęśliwym przypadkiem. Belfer nie śmieszy, nie irytuje, ale nieustannie zaskakuje niedociągnięciami i banalnością prowadzonych wątków.

Belfer

Belfer

Uwaga! Będzie spoiler, którego chyba wszyscy spodziewali się po zakończeniu poprzedniego odcinka: Ewelina (Paulina Szostak) nie żyje. Policja zamiata sprawę pod dywan, Zawadzki się irytuje, daje paru ludziom (licealistkom?!) po mordzie i jakoś tak wszystko rozchodzi się po kościach. Magda (Michalina Łabacz) przyciśnięta do muru zaczyna wyjawiać swoje mroczne tajemnice, Kędzierski (Szymon Piotr Warszawski) dokonuje wielkiego przełomu w sprawie, ale wciąż pozostaje wiele znaków zapytania. Nie mogę pozbyć się wrażenie, że wszystkie wątki zaczynają być domykane na siłę. Bez logicznego sensu i w trybie przyspieszonym dopadamy wielkiego Złego, który przez przypadek pojawił się już na początku tej serii w jednym z barów.

Serial kryminalny zamienia się na moment w serial akcji i wychodzą niedociągnięcia realizacyjne. Kędzierski staje twarzą w twarz z handlarzem bronią, we Wrocławiu ponownie rozlegają się strzały, a panowie stoczą najważniejszą walkę w życiu. Niestety, całość wygląda mało wiarygodnie, niczym próba do prawdziwego starcia. Przyzwyczailiśmy się już, że CBŚ działa chaotycznie, bez planu, a ich potknięcia prowadzą do irracjonalnej radości. Działanie Kędzierskiego przypomina personalną wendettę, a nie precyzyjne policyjne śledztwo. Emocjonalne zaangażowanie stawia znaki zapytania i trudno zrozumieć jego motywacje.


W Belfrze coraz bardziej rozczarowuje brak belfra. Paweł Zawadzki pojawia się gdzieś między swoimi uczniami, odkrywa poszczególne informacje, ale jego rola została jakoś dziwnie rozmyta. Zawieszenie między wrocławskim śledztwem a nieporadnością w życiu prywatnym nie jest w żadne sposób pogłębione i wydaje się wątkiem, który ma tłumaczyć jego problemy z całkowitym oddaniem sprawie. Niestety, nie stanowi chwili oddechu, ale irytujący przerywnik. Pod koniec tego odcinka bierze sprawy w swoje ręce, staje się stanowczy i w końcu zaczyna intensywnie łączyć poszczególne ślady. Pozostaje nadzieja, że w finale zobaczymy starego Zawadzkiego, który rozwikła tą – i tak już naciąganą – sprawę.

Belfer jest mroczny, smutny i zatopiony w jakiejś nieznanej rzeczywistości. Coraz lepiej buduje napięcie, ale pozostaje w cieniu niezwykle udanej pierwszej serii. Siódmy odcinek nie ocieka absurdalnymi rozwiązaniami, bawi niektórymi scenami (policyjny pościg i strzelanina), ale utrzymuje dobry klimat. Nadszedł czas na wielki finał!

 

Related Posts

Amerykański sen nie jest dla każdego. Mit od zera do milionera już dawno upadł. Ciężka praca nie...

Czy myśleliście kiedyś o tym, jakby to było spotkać swoją starszą wersję? Czy miałaby dla Was...

Lubię filmy, które rozbijają magiczną bańkę, w której macierzyństwo to droga usłana płatkami róż....

Leave a Reply