Bartosz M. Kowalski nie wybrał prostej drogi na swój debiut fabularny. Plac Zabaw już podzielił polską widownię, poruszając temat dziecięcej psychopatii i agresywnych zachowań. Skrajne reakcje, od zachwytu do przeklinania, nie stanęły na przeszkodzie gdyńskiemu jury, które przyznało twórcy Nagrodę za Debiut Reżyserski. Film trafi do kin 18 listopada.
Bartosz M. Kowalski – debiutujący ryzykant
Plac Zabaw porusza trudny temat przemocy wśród dzieci. Skąd wziął się pomysł na tą historię?
Bartosz M. Kowalski: Przypadkowo wpadłem na konkretną historię z lat 90., która mocno mną wstrząsnęła. Do tamtego momentu wydawało mi się, że na wiele rzeczy jestem odporny czy obojętny. Jednak znalazło się coś, co wryło mnie w ziemię. Zacząłem dokumentować tematykę dziecięcych zaburzeń zachowań i psychopatii. Na początku to była literatura, internet, a w drugiej kolejności wywiady z biegłymi sądowymi. Okazało się, że takich historii jest więcej i tylko nieliczne sprawy docierają do mediów. Żyjemy w bańce, a poza naszym wzrokiem często dzieją się rzeczy, które trudno sobie wyobrazić.
Przemoc wśród dzieci jest tematem tabu?
Wydaje mi się, że to nie jest żadna tajemnica, że dzieciaki są okrutne. Czy to fizycznie czy psychicznie, w stosunku do rówieśników czy zwierząt. Nie chcę generalizować. „Plac Zabaw” to nie jest przecież portret nastolatków w dzisiejszym świecie, tylko przedstawienie ich przez pryzmat patologii społecznej.
Odwzorowałeś historię z lat 90., o której wspomniałeś?
Dokładnie nie, ale zakończenie dużo czerpie z tej sprawy. To, co się wydarzyło naprawdę, było jednak dużo bardziej drastyczne. Reszta w filmie jest fabularna, z elementami zaczerpniętymi z tej konkretnej sprawy, ale też i własnych doświadczeń. Chcieliśmy pokazać, że „zło” może nagle zrodzić się w zwykłym domu, w zwykły dzień. Na jednym ze spotkań z biegłą sądową usłyszałem historię z kilku dni wcześniej. Dziewczynka próbowała udusić młodszą siostrę, wpychając jej szczoteczkę do zębów do gardła. To był normalny dom klasy średniej, bez przemocy, bez alkoholu, bez patologii. Nic nie zapowiadało takiego ataku złości i żadne próby wytłumaczenia go nie są usprawiedliwieniem.
Stworzyłeś więc film z ciekawości czy niezgody?
Trochę z jednego i drugiego. Na początku było przerażenie, później ciekawość. Im bardziej zagłębiałem się w temat, tym mniej dostawałem odpowiedzi. W większości podobnych spraw są tylko poszlaki – bieda, gry komputerowe, rozbity dom, rozwód rodziców, samotność. Takie klisze są zawsze rozpatrywane w pierwszej kolejności. Na zaburzenia zachowań składa się wiele czynników, to skomplikowany efekt domina, który prowadzi do wybuchu agresji. Ale są też sprawy, jak na przykład ta z lat 90., gdzie wytłumaczenia po prostu nie ma.
W finalnej scenie umieszczasz kamerę w sporej odległości od bohaterów. Dlaczego zdecydowałeś się na ten sposób przedstawienia? Czy chciałeś, żeby widz poczuł się niekomfortowo w roli biernego obserwatora?
Od początku chcieliśmy pokazać tę scenę z odległości, ale czytelnie, bez filmowego znieczulenia, niedopowiedzenia czy metafory. To miało być nie do wytrzymania. Tak jak przemoc, która nas otacza w prawdziwym życiu, i która nie ma nic wspólnego z metaforą.
Zapraszamy do śledzenia nas na Facebook i Instagram, gdzie znajdziecie więcej filmowych nowinek.
Chciałeś szokować?
To jest problem społeczny, o którym nie mówi się zbyt wiele. Wszechobecna agresja, nie tylko wśród dzieciaków. Zobojętnienie. To jest dla mnie szokujące, nie film który zwraca na to uwagę.
Z jakim odbiorem się spotykasz?
Odbiór jest skrajny. Są ludzie, którzy wychodzą w trakcie ostatniej sceny, oburzeni. Pojawiły się przezwiska, groźby pod moim adresem. Jeden starszy pan chciał mnie opluć, inna pani uderzyć. Ale są i zachwyty, zarówno wśród niektórych krytyków, jak i na spotkaniach z publicznością, na przykład w Gdyni jakaś pani pokrzykiwała, że ten film to katharsis. Plac zabaw pokazywaliśmy też w Hiszpanii, Anglii i USA. Tam emocji było mniej a więcej dyskusji o samym filmie.
Jak znalazłeś dziecięcą obsadę?
To debiutanci. W castingu spędziliśmy 8 miesięcy. Michalina trafiła do nas z ogłoszenia z internetu. Nicolasa znaleźliśmy w Szopienicach pod Katowicami podczas dni teatru w jednej z podstawówek, a Przemka w Warszawie na Pradze w Towarzystwie Przyjaciół Dzieci.
Jak wyglądały przygotowania do zdjęć z dzieciakami? Czy młodzi aktorzy od początku znali całą historię?
Rodzice dostali scenariusz wcześniej, dzieciaki wprowadzaliśmy w historię stopniowo, pod okiem pedagoga i psychologa. W tym samym czasie zorganizowaliśmy im swoistą szkółkę filmową, zajęcia z charakteryzacji, kaskaderki. Ale przede wszystkim dużo rozmawialiśmy. To są dojrzałe dzieciaki, które chcą iść w kierunku aktorstwa, rozumiały, co jest prawdziwe, a co jest filmową fikcją, odgrywaną postacią.
Dzieci wypadają na ekranie bardzo wiarygodnie. Jak nad tym pracowałeś?
Performance dzieciaków, ich wiarygodność to było życie lub śmierć filmu. To wymagało dużo pracy, dużej ilości przygotowań, dubli czy montażu. Ale cała nasza trójka jest bardzo zdolna. Oni na ekranie po prostu są, a nie grają. A to nie jest łatwe.
Co było dla Ciebie najtrudniejsze?
Nie przypominam sobie niczego, co było łatwe. Poprzeczka od samego początku była zawieszona raczej wysoko. Dzieciaki, kontynuacja pogody, trudny temat, zwierzęta… Ale świadomie podejmowaliśmy ryzyko, chciałem, żeby był to film, obok którego nie da się przejść obojętnie.
Nie za dużo trudnych i ryzykownych elementów jak na debiut? Nie bałeś się, że to się nie uda?
Oczywiście, że się bałem. Ale bardziej bałem się zrobić film, o którym nikt nie będzie pamiętał chwilę po seansie. Cieszę się, że film wzbudza emocje.
Zapraszamy do śledzenia nas na Facebook i Instagram, gdzie znajdziecie więcej filmowych nowinek.
Czy kolejny projekt będzie równie kontrowersyjny?
Oj nie. To będzie wzruszająca historia o starszym człowieku, takie kino społeczne z domieszką fantastyki. Zmiana o 180 stopni w stosunku do Placu zabaw.