Miało być kontrowersyjnie, z przekraczaniem granic i nowym spojrzeniem na temat anoreksji. Aż do kość to poprawna opowieść o spadaniu na dno autodestrukcji, by odbić się od niego i stanąć na nogi. Marti Noxton unika taniej sensacji, romansowej konwencji kina dla nastolatków i próbuje powiedzieć coś więcej o chorobie, która jest zdradliwa i trudna do leczenia. Szczególnie, jeśli sam chory nie dostrzeże problemu i nie stawi mu czoła.
Aż do kości – sztuka wstawania
Ellen (Lily Collins) jest nastolatką. Nie spędza jednak czasu ze znajomymi, nie imprezuje, a na jej twarzy rzadko gości uśmiech. Wycofana i cicha nieustannie mierzy swoje ramię w przerażeniu, że przytyła. Choroba zajmuje cały jej świat, a wszelka chęć pomocy ze strony rodziny spotykają się z niechęcią i odrzuceniem. Kiedy trafia do doktora Williama Beckhama (Keanu Reeves), to ostatni moment, aby uchronić ją przed skokiem w przepaść. Wycieńczona, wychudzona ze zdrowotnymi problemami przybywa do domu, gdzie toczy się z pozoru normalne życie. To miejsce, w którym osoby z zaburzeniami odżywiania tworzą małą społeczność, oferując sobie wzajemne wsparcie. Normalność staje się formą terapii, a charyzmatyczni współlokatorzy genialnym odzwierciedleniem i wsparciem.
Aż do kości pokazuje nieco schematyczne podejście do anoreksji. Problemy z rodzicami, trudne dzieciństwo i nieustanna walka o uwagę skupionej na sobie matki staje się kluczem do zrozumienia Ellen. Podoba mi się, że Noxton więcej uwagi poświęciła terapii i psychologii postaci. Nie bawi się w pokazywanie oklepanych obrazków odrzucania jedzenia, zmęczonej twarzy i uzdrowienia dzięki miłości. Choć dziewczyna zaczyna czerpać radość z życia dzięki Luke’owi (Alex Sharp) i jego pozytywnemu nastawieniu do rzeczywistości, zapętlona w własne demony musi stopniowo dojrzeć do zrozumienia siebie.
Lily Collins wiarygodnie kreuje postać, która nie jest tylko ucieleśnieniem głównego motywu filmu. Jej bohaterka staje się kimś więcej niż denerwującą anorektyczką, która dla szczupłego (wychudzonego!) ciała jest w stanie zrobić wszystko. Noxton nie pokazuje zapatrzonej w siebie, narcystycznej dziewczyny, ale skomplikowaną i zagubioną młodą kobietę, która nie potrafi poczuć się nie tyle dobrze w swoim ciele, ale w świecie.
W Aż do kości nie jest kolejną opowieścią w stylu Sundance, gdzie młodzi ludzie zmagają się z niebezpieczną chorobą, ale wspólnie odnajdują szczęście i radość chwili. Noxton nie demonizuje, ani nie upiększa, pokazuje wzloty i upadki, dając mądre przesłanie, że największym sukcesem jest samodzielne dojrzewanie do trudnych decyzji i odpowiedzialności za własne czyny.