– daję 4 łapki!
Kino buntu, obyczajówka z mrugnięciem oka czy przerysowany bełkot?
Niskobudżetowy film od początku razi sposobem realizacji, przypominającym obrazy sprzed dekad. Ale przecież niejednokrotnie zachwyciły mnie niszowe produkcje szczęśliwie dalekie od Hollywood zarówno w formie jak i treści. Tym razem także spodziewałam się ambitnego dramatu, który pozostawi mnie z szeregiem refleksji.
Rozczarowano mnie.
Ava (Noée Abita) cieszy się słońcem, plażą i wolnymi dniami. Wakacje mogłyby być czasem zupełnej beztroski, gdyby nie nieodpowiedzialna mama, która obarcza starszą córkę opieką nad młodszym rodzeństwem. Taki obraz powierzchownie kreują pierwsze sceny. Spodziewam się młodzieżowej przypowieści o trudach dojrzewania i próbach zmierzenia się z wielkim i złym światem dorosłych.
Po wizycie u okulisty dziewczyna dowiaduje się, że jej stan pogarsza się w zaskakująco szybkim tempie: niedługo przestanie widzieć w nocy, a potem może zupełnie stracić wzrok. Oho, coś więcej niż „trudy dojrzewania”!
Ava kradnie psa miejscowego chuligana i robi sobie z niego przewodnika. Nie rozstaje się z chustą matki, którą zasłania oczy – i uczy się życia w ciemności. Próbuje wyostrzyć pozostałe zmysły, przygotowując się na codzienność po utracie wzroku.
Film szybko jednak kończy z dywagacjami na ten temat i przechodzi w nieporządną mozaikę absurdalnych scen związanych z seksem, przemocą i przestępczością.
Obraz przywiódł mi na myśl belgijską produkcję „Mój anioł” (moja recenzja: tutaj), gdzie niewidzialny chłopak zakochuje się w niewidomej dziewczynie. Film jest punktem wyjścia do refleksji o zmysłach, które to refleksje przyprawiały mnie o dreszcze.
Ciekawe spojrzenie na widzenie zaprezentowała także japońska reżyserka w „Blasku”. Skupiła się na formie, która zmysłowo zdominowała treść i uczyniła z seansu obcowanie z wizualnym poematem.
Tymczasem „Ava” zbyt szybko stała się płytka i bez wyrazu. Nie znajduję w filmie żadnej odkrywczej puenty. A i samo podążanie za bohaterami nie było ani przyjemne, ani łatwe. Fabuła nużyła, forma nie zachęcała. Nagie dzieciaki z kijami we włosach, okradające plażowiczów oraz pierwszy seks zbuntowanej trzynastolatki nie są dla mnie elementami budującymi mądry film.
Nie znajduję niszy, w którą mogłabym wpisać „Avę”. Nie znajduję dla niej odbiorców. Nie jest to lekki film familijny, bo występują w nim elementy gorszące. Ale nie pretenduje też do bycia wielowarstwową podróżą po ludzkich obawach i pragnieniach, dla wymagającego widza wydaje mi się zbyt płytki.
Zapraszamy do śledzenia nas na Facebooku i Instagramie!
[R-slider id=”2″]