Nastał bardzo płodny okres dla jednego z ulubionych aktorów Smarzowskiego. Arkadiusz Jakubik pojawił się w jego najnowszym obrazie. Sam wyreżyserował inny, a kolejny właśnie wchodzi na ekrany kin.

Arkadiusz Jakubik wywiad

Jakubik tłumaczy misję „Wołynia”, opowiada o swojej „Prostej historii o morderstwie” i odkrywa fabułę „Jestem mordercą”. Obejrzyj video!

Gadu gadu: Arkadiusz Jakubik – wywiad

 

  • „Wołyń”, reż. Wojciech Smarzowski (2016)

Kto inny niż Smarzowski mógł podjąć filmową próbę wyjęcia na światło dzienne zakurzonej karty wciąż jeszcze piekącej historii? Naszą recenzję opowieści o rzezi wołyńskiej możecie przeczytać tutaj.

Arkadiusz Jakubik w „Wołyniu” wciela się w postać Skiby – polskiego gospodarza, który chce pojąć za żonę piękną Zosię. Dziewczynie nie w głowie związek z bogatym wdowcem, ponieważ ze wzajemnością zakochana jest w młodym Ukraińcu.


Kontrowersyjny „Wołyń” podzieli Polaków i Ukraińców, podzieli samych Polaków czy też wszystkich połączy?

Film Wojtka Smarzowskiego to ma być most pomiędzy Polską a Ukrainą, a nie mur. Tak jak na każdym kroku opowiada reżyser – to nie jest film skierowany przeciwko Ukraińcom.

Muszą opaść pierwsze emocje, bo to, co się dzieje, trochę nas niepokoi – mówiąc delikatnie. Muszą opaść emocje i nie ma innej drogi jak tylko ta, że Ukraińcy muszą się z tym tematem skonfrontować, muszą go przerobić. To, ile czasu im to zajmie – czy to jest kwestia najbliższych miesięcy czy też lat, czy też może jeszcze dłużej – to jest zupełnie inna sprawa.

Natomiast to, co my widzimy, co się dzieje tu i teraz – i co nas najbardziej chyba w tym momencie cieszy – że ten film stał się mostem, prawdziwym mostem, ale pomiędzy Polakami. Każda strona – lewa, środek, prawa – jednym głosem po raz pierwszy od niepamiętnych czasów w drażliwych kwestiach historycznych zaczyna mówić jednym głosem. I to jest niewątpliwy – na dzień dzisiejszy – sukces tego filmu.

Arkadiusz Jakubik wywiad

Kadr z filmu „Wołyń”. fot. Krzysztof Wiktor

O emocjach związanych z projekcjami „Wołynia”. Jak reagują na niego Kresowiacy?

Rzeczą najważniejszą dla twórców tego filmu są spotkania z publicznością. Zwłaszcza z tą publicznością, której korzenie sięgają polskich Kresów.

Mieliśmy kilka takich pokazów przedpremierowych. Byliśmy we Wrocławiu, w Oławie, w Bydgoszczy, w Lublinie – gdzie większą część publiczności zajmowali ludzie, którzy pamiętają z własnego życia tamte tragiczne wydarzenia. Albo ich potomkowie – synowie czy wnuki.

Pamiętam ten rodzaj bardzo niepokojącej, dziwnej do nazwania ciszy, kiedy wchodziliśmy po projekcjach na salę, żeby spotkać się z tymi ludźmi. Tak naprawdę to właściwie powinniśmy chwilę posiedzieć w milczeniu i popatrzeć sobie głęboko w oczy. Było – z mojego punktu widzenia – pewną niestosownością rozmawianie o tym, jak było na planie, jak się przygotowywałem do roli.

Kiedy Wojtek pytał się niejednokrotnie: „Kto z Państwa ma jakieś korzenie kresowe?”, ludzie wstawali i opowiadali, że to, co zobaczyli na filmie, to jest dokładnie ich historia. To jest dokładnie ich wieś, ich gospodarstwo i to są te przerażające rzeczy, których oni byli świadkami. Albo o których słyszeli z pierwszej ręki – od swoich rodziców czy dziadków.

To jest film, który oddaje hołd tym ludziom, których zostało już tak mało – tych, którzy pamiętają tamte wydarzenia. Każdego dnia ci ludzie odchodzą i całe szczęście, że ten film w końcu powstał. Bardzo mnie zaskakuje i bulwersuje fakt, że w ciągu dwudziestu siedmiu lat wolnej Polski dziwnie rozumiana polityczna poprawność nie pozwoliła żadnemu z filmowych twórców zabrać się za ten temat. Trzeba było dopiero odwagi reżysera Smarzowskiego, żeby nakręcić o tym film.

Wiemy doskonale, że nigdy nie było dobrego czasu – że teraz też nie jest dobry czas – i pewnie nigdy nie będzie dobrego czasu, żeby nakręcić film o rzezi wołyńskiej. Z wielkim przekonaniem twierdzę, że zdajemy sobie doskonale sprawę, że w perspektywie musimy mieć na uwadze dobrosąsiedzkie relacje z naszymi ukraińskimi sąsiadami. Zresztą zawsze tak było: Polska uznała niepodległość Ukrainy jako pierwsza w 1991 roku.

Ale tych dobrosąsiedzkich relacji nie można budować na kłamstwie. Nie można trzymać wołyńskiego trupa w szafie i udawać, że nic się wtedy nie wydarzyło. Tylko na prawdzie można budować dobre relacje.

Na naszym filmie możesz zobaczyć, jak Kresowiacy wypowiadali się na temat „Wołynia” na spotkaniu z Wojciechem Smarzowskim w ramach Tofifestu.

Kadr z filmu „Wołyń”. fot. Krzysztof Wiktor

Kadr z filmu „Wołyń”.
fot. Krzysztof Wiktor

Film lekcją historii. Dlaczego Jakubik zgodził się zagrać w „Wołyniu”?

Dawno, dawno temu ustaliłem ze sobą pewne bardzo proste zasady: aktor jest od grania i aktor powinien wypowiadać się li tylko na tematy związane ze swoją pracą – jak mu się podobał scenariusz, jak mu się pracowało z reżyserem, z aktorami, jak wyglądała atmosfera na planie filmowym. Strasznie irytują mnie sytuacje, które oglądam od czasu do czasu w mediach, kiedy celebryci wypowiadają się na wszystkie tematy – polityczne, historyczne, filozoficzne – cokolwiek im się wrzuci, to wszystko wiedzą.

Postanowiłem zrobić wyjątek, stając z reżyserem w pierwszym szeregu i postanowiłem zabrać głos na ten temat.

Raz – mam prywatne, rodzinne konotacje związane z rzezią wołyńską, bo moi dziadkowie w 1943 roku uciekali spod Stryja przed ukraińskimi bandami. To, że wziąłem udział w tym filmie, dla mnie prywatnie – intymnie – jest rzeczą szalenie ważną.

A dwa – wydaje mi się, że parę rzeczy przeczytałem, obejrzałem i że wiem, o czym opowiadam. Dlatego w drodze wyjątku postanowiłem wypowiadać się na ten temat.

Kadr z filmu „Wołyń”. fot. Krzysztof Wiktor

Kadr z filmu „Wołyń”.
fot. Krzysztof Wiktor


  • „Prosta historia o morderstwie”, reż. Arkadiusz Jakubik (2016)

Pierwszym wyreżyserowanym przez Jakubika filmem była „Prosta historia o miłości”. Po latach przyszedł czas na pełnokrwisty kryminał z dramatem społecznym w tle.

Jednocześnie szukamy mordercy oraz zostajemy pobudzeni do czynienia głębokich refleksji. Przez historię prowadzą nas wiarygodne kreacje Kingi Preis, Andrzeja Chyry i Filipa Pławiaka.

Naszej recenzji szukajcie tutaj.


„Prosta historia o morderstwie” nie ma nic wspólnego z „Prostą historią o miłości”. Czy aby na pewno?

Film, to jest kilka lat ciężkiej pracy, kilka lat wyjętych z życiorysu. Minęło 6 lat – tyle musiałem czekać na następny swój film. Przyszedł czas na „Prostą historię o morderstwie”.

To taki mój wewnętrzny łobuz, taki sowizdrzał, kazał mi nazwać tak a nie inaczej mój drugi film. Złapałem się na tym, co te filmy mogą mieć ze sobą wspólnego po jakimś czasie, bo sobie tego od początku nie zakładałem. Zobaczyłem jak wygląda finalna wersja scenariusza i pewne podobieństwa do „Prostej historii o miłości” znalazłem.

Mianowicie, lubię w kinie nielinearne opowieści – niechronologicznie opowiadane historie. Lubię z widzem zabawę w pewną uważność. Traktuję widza jako inteligentnego gościa, swojego kumpla, któremu proponuję coś w rodzaju takiej filmowej zabawy, łamigłówki.

Zdjęcie z planu filmu „Prosta historia o morderstwie”. fot. Krzysztof Wiktor

Zdjęcie z planu filmu „Prosta historia o morderstwie”.
fot. Krzysztof Wiktor

Jeszcze kryminał czy już dramat psychologiczny? O wielowarstwowości „Prostej historii o morderstwie” oraz o zabawie z widzem.

Mamy dwie warstwy czasowe, które dzieją się zupełnie odrębnie od siebie. Pierwsza warstwa narracyjna to jest dramat obyczajowy. Gdzieś punktem wyjścia do tej psychologicznej opowieści społecznie zaangażowanej jest przemoc domowa.

Ale to nie jest – moim zdaniem – tylko film o przemocy domowej, ponieważ to, że przemoc domowa jest rzeczą złą, straszną, okrutną – to jest rzecz oczywista. To nie jest powód jeszcze, żeby robić o tym film. Jest kilka tropów, które chętnie bym podrzucił widzowi, ale nie chciałbym nazywać w sposób jednoznaczny o czym to jest film.

Tak jak twierdzi Michael Haneke – film powinien być zaproszeniem, które się kieruje do widza i tylko od widza zależy, czy to zaproszenie przyjmie lub nie. Natomiast jeżeli twórca spróbuje w jednym zdaniu nazwać to, o czym jest film, to w nieprawdopodobny sposób zawęzi możliwość interpretacji tej historii przez indywidualną wrażliwość widza i przez jego życiowe doświadczenia. Ponieważ będzie miał z tyłu głowy tylko to zdanie – o czym jest ten film – to, co powiedział reżyser. Także można dać kilka tropów, ale najlepiej, żeby widz sam przez siebie przefiltrował tę opowieść.

„W Prostej historii o morderstwie” z jednej strony mamy właśnie warstwę obyczajową i ta warstwa zaangażowana społecznie jest ubrana w garnitur kryminalnego thrillera. Mamy trupy na początku, mamy klasyczne pytanie: „Kto zabił?”. Główny bohater prowadzi śledztwo, próbuje znaleźć mordercę czy morderców. Widz dzięki temu jest utrzymany w napięciu przez półtorej godziny.

Ja się bardzo szybko w kinie nudzę – złapałem się też na tym. I stąd pomysł, żeby tę warstwę obyczajową trochę bardziej podkręcić, podbić napięcie i żeby nie dać widzowi zasnąć przez te półtorej godziny. Stąd taki ciekawy mezalians pomiędzy dramatem psychologicznym, a kinem gatunkowym, czyli kryminalnym thrillerem.

Widz musi być bardzo czujny, bardzo uważny. Pomysłem, który determinuje narrację jest linearne funkcjonowanie dwóch równoległych przestrzeni czasowych, przenikających się nawzajem i prowadzących do zaskakującego finału. I nawet jeżeli się na chwilę zgubi – gdzieś wypnie z tej historii i nie wie, w jakiej czasoprzestrzeni się znajduje – to musi szukać podpowiedzi i tzw. wędek, które się tam zarzuca, żeby się za nie mógł złapać i wrócić na właściwy tor narracji. Ale myślę, że to jest fajny rodzaj filmowej gry, którą proponuję widzowi.

Na naszym video zobaczysz, co o pracy nad „Prostą historią o morderstwie” powiedzieli na Tofifeście reżyser, aktorzy i producent.

Kadr z filmu „Prosta historia o morderstwie”. fot. Krzysztof Wiktor

Kadr z filmu „Prosta historia o morderstwie”.
fot. Krzysztof Wiktor


  • „Jestem mordercą”, reż. Maciej Pieprzyca (2016)

Thriller oparty na prawdziwej historii polowania na Wampira z Zagłębia. Film wciąż można znaleźć na ekranach polskich kin. Przeczytajcie naszą recenzję tutaj.


Na granicy fikcji i rzeczywistości. Ile prawdy ma w sobie „Jestem mordercą”?

„Jestem mordercą” to film w reżyserii Maćka Pieprzycy inspirowany prawdziwymi wydarzeniami, które miały miejsce na przełomie lat 60. i 70. na Śląsku. Słynna sprawa Wampira z Zagłębia.

Pamiętam film dokumentalny Maćka z roku 1998 pod tym samym tytułem, gdzie dotarł do prawdziwych osób, które pracowały w grupie dochodzeniowej „Anna”. Dzisiaj są już na emeryturze, ale przed kamerą otworzyli się i powiedzieli całą prawdę o tej największej – moim zdaniem – mistyfikacji milicji obywatelskiej w czasach PRL-u.

Film „Jestem mordercą” jest inspirowany tamtą sprawą. Prawdziwe śledztwo skierowane przeciwko rodzinie Marchwickich było wielowątkowe i trudno byłoby je opowiedzieć, zmieścić w formule filmu fabularnego. Tamta historia bardziej nadawałaby się na serial.

Stracono dwóch niewinnych ludzi, tj. właśnie Zdzisława Marchwickiego i jego przyrodniego brata Jana. Trzeciego brata – Henryka – skazano na 35 lat więzienia.

Był to proces poszlakowy. Jak twierdzą funkcjonariusze milicji obywatelskiej, którzy mówią to wprost do kamery, dowody były fabrykowane, a te które świadczyły na korzyść Marchwickiego, były niszczone, zamiatane pod dywan. Ponieważ trzeba było znaleźć ofiarę. Było takie zapotrzebowanie z góry.

Jedną z ofiar seryjnego mordercy była bratanica ówczesnego I sekretarza Edwarda Gierka, czyli trzeba było tego wampira znaleźć jak najszybciej. I Zdzisław Marchwicki niestety miał pecha, że znalazł się w nieodpowiednim czasie i nieodpowiedniej przestrzeni. Ponieważ przypadkiem znalazł się blisko jednego z miejsc zbrodni, gdzie został zatrzymany.

Kadr z filmu "Jestem mordercą".

Kadr z filmu „Jestem mordercą”.

Jakubik pamięta paraliżujący strach, który panował na Śląsku za czasów Wampira z Zagłębia. Powieszono mordercę?

Moja rodzina jest ze Śląska. Moi dziadkowie z tego Stryja przenieśli  się do Gliwic, tam urodzili się moi rodzice.

Pamiętam jak przez mgłę, bo miałem wtedy kilka lat dosłownie, może bardziej z opowieści, ten stan nieprawdopodobnej psychozy. Strachu, który panował na całym Śląsku.

Moja babcia, która pracowała w kawiarni Lotos bała się wracać sama do domu po zmierzchu. Dziadek zawsze ją odbierał. A powszechnym widokiem były przystanki autobusowe czy tramwajowe, gdzie czekali mężczyźni – ojcowie, narzeczeni, mężowie – z metalowymi prętami albo z łyżkami do opon samochodowych. Czekali na swoje kobiety,  żeby móc bezpiecznie odprowadzić je do domów.

I paradoksalnie, kiedy ludzie dowiedzieli się o tym, że złapano wampira – przypadkiem zupełnym te morderstwa faktycznie na kilka lat ustały. Ale ludzie odetchnęli z ulgą, bo mogli zacząć normalnie żyć.

Tyle tylko, że nikt nie wie o tym, że złapano i powieszono niewłaściwego człowieka. Człowieka niewinnego, jakim w moim głębokim mniemaniu był Zdzisław Marchwicki.


Całą rozmowę o trzech najnowszych filmach Jakubika możecie obejrzeć tutaj:

 

About the Author

Radiowiec, prawnik, podróżnik. Niekoniecznie w takiej kolejności. Nade wszystko: kinomaniak.

Related Posts

Sad dziadka czyli Wołyń ujęty zupełnie inaczej niż nas przyzwyczajono. Rozmawiamy z reżyserem...

Wystąpiła w wielu znanych serialach telewizyjnych, takich jak „Belfer” czy „Barwy szczęścia”. W...

„Nie myślę o „Słoniu” jako o filmie prowokacyjnym albo moralizatorskim. To czuła i delikatna...

Leave a Reply