DC Comics w końcu zrobiło coś z przytupem i bez większego uczucia zażenowania. Choć pojawia się trochę nieścisłości, żart raczej nie bawi, a wiara w inteligencję widza jest bliska zeru, James Wan potrafi w pełni korzystać z technologicznych atutów, jakie zostały mu podarowane. Podwodny świat przedstawiony w Aquamanie czaruje tysiącem barw, przeraża mroczną otchłanią i mami błyskiem złota. Wizualnie wszystko znajduje się na swoim miejscu, dlatego można przymknąć oko na fabularną toporność. W tym filmie przede wszystkim chodzi o widowiskowość i spektakularne potyczki.
Eko apel i poszukiwanie trójzęba
Atlanna (Nicole Kidman) jest królową Atlantydy – podwodnej krainy. Zakochała się w latarniku i urodziła mu syna – Arthura (Jason Mamoa). Nie mogą jednak wieść szczęśliwego życia na lądzie. Lud, który opuściła, pragnie zemsty. Chłopiec wychowuje się z ojcem, a w sztukach walki trenuje go Vulko (Willem Dafoe). Z uroczego dziecka wyrasta potężny mężczyzna. To on będzie musiał udowodnić swoją siłę, pokonać przyrodniego brata napędzanego żądzą władzy i nienawiścią do ludzi niszczących jego podwodne królestwo. Pomocy w podjęciu trudnej decyzji udzieli mu księżniczka Mera (Amber Heard). Prawdziwa feministyczna siła w zdominowanym przez mężczyzn świecie.
Aquaman i Mera muszą odnaleźć złoty trójząb, który należy do prawowitego władcy oceanów. Wyposażeni w tajemniczą mapę wyruszają niczym Indiana Jones na poszukiwania przez morza i pustynie aż po włoską Sycylię. Na plecach czują oddech króla Orma (Patrick Wilson), która nie zaprzestaje swych starań o tron i wojnę z ludzkością. Kroku dotrzymuje mu też Manta (Yahya Abdul-Mateen II) pragnący pomścić śmierć swojego ojca, do której niechlubnie przyczynił się Aquaman.
Fabuła została napakowana różnymi kontekstami i wątkami, ale spokojnie poradziłaby sobie po wyrzuceniu przynajmniej jednego z nich. Złowrogi i pełen urazy Manta staje się jednym z najgorzej napisanych i zagranych czarnych charakterów, jakich przyszło mi oglądać. Abdul-Mateen II spogląda spod byka, łypie pełnymi gniewu oczami i wpada w schemat bezwzględnego złoczyńcy. Patrick Wilson stara się wyjść poza ramy jednoznaczności, ale jego Orma wygląda jak rozkapryszone dziecko, które przez całe życie czuło się gorsze i teraz ma szansę pokazać, co tak naprawdę jest warte. Choć czarne charaktery nie zachwycają swoją psychologiczną konstrukcją, trzeba im przyznać, że świetne wypadają w scenach walki. To pojedynki są najbardziej imponującym elementem filmu i dla nich warto spędzić ponad dwie godziny w kinie.
Aquaman to kolejny film na serio i z poważną miną, któremu brak dystansu do przedstawianych bohaterów. Wan próbuje od czasu do czasu przemycić jakiś żarcik, ale raczej nie udaje mu się konstruować zabawnych puent. Jason Momoa z przekorą zarzuca włosami niczym w reklamie szamponu. Coś, co mogło doskonale wybrzmieć jako autoironia, niknie w poważnym tonie i patetycznej muzyce. Swoją drogą pierwszy raz ścieżka dźwiękowa tak bardzo przeszkadzała mi i jednocześnie bawiła podczas seansu. Rupert Gregson-Williams skomponował utwory o dosadnym przekazie, natarczywie podbijające nastrój i emocje. Kiedy rozpoczyna się walka, słyszymy mocne dźwięki, a gdy na horyzoncie pojawia się wątek romantyczny niemal natychmiast rozpływamy się w delikatnej aurze.
W filmie Jamesa Wana na wszystko znajdzie się przestrzeń. Matczyne poświęcenie, wędrówka przez pustynie, podążania za mitologią i legendami, rosyjscy marynarze, zjednoczenie podzielonych rodów, mordercze walki i wielkie uczucie. Aquaman staje się obrazem niezwykle pojemnym. Do tego stopnia, że z powodzeniem można z niego wydobyć ekologiczne przesłanie o troskę o naszą planetę.
Aquaman to rozbuchana wizja, spektakularne inscenizacje i fatalne dialogi. Wszystko to staje się miksem dobrej rozrywki, w której króluje Jason Momoa. Jego naprężone mięśnie, zalotne spojrzenie i połączenie siły z urokiem sprawiają, że chce się mu kibicować w tej wędrówce po tron podwodnej krainy. A że nie wszystko jest idealne… Można przymknąć na to oko, kiedy trójzęby z metalicznym szczękiem uderzają o siebie.