„Życie jest krótkim odcinkiem czasu, kiedy jesteś żywy” mówi urocza, mała blondyneczka do swojego taty. A on zachwycony jej przenikliwością rozpływa się z dumy. Bezkrytycznie zakochany, z niemym uwielbieniem zrobi wszystko dla swojego dziecka, które rzucone w wir zawieruchy czasów, historycznych wydarzeń nieustannie będzie podążać pod prąd. Ewan McGregor sięgnął po niezwykle interesującą powieść Philipa Rotha „Amerykańska sielanka”, gdzie sprawy społeczno-polityczne przenikają się z sennymi marzeniami pełnego nadziei społeczeństwa, by przypatrzeć się mitologii, która narosła wokół Ameryki – ziemi obiecanej.
Amerykańska sielanka – smutny sen o niepowodzeniach
Lata 60. były w Stanach Zjednoczonych okresem tarć i niepokojów. Zimna wojna, ruchy antywojenne, walki w Wietnamie czy narastanie skrajnych postaw i rasizm. Amerykański sen sięgał bruku. McGregor skaluje opowiadaną historię i z przedstawia mikroświat, który może posłużyć za odpowiednik całej rzeczywistości. Rodzina klasy średniej wiedzie spokojne życie z dala od zgiełku i wielkiego miasta. Oderwani od wszelkiego politycznego zaangażowania pragną przejść bez szwanku przez swoje życie. Nie pozwoli im na to nastoletnia Merry (Dakota Fanning) porwana przez świetlane wizje i pokojowe manifestacje. Zbuntowana wobec bierności matki i uległości ojca, znika z ich życia. Bomba wybuchła, dosłownie i w przenośni, i budowana przez lata rodzinna więź uległa degradacji.
Idealistyczne postaw mieszają się tutaj z egocentryzmem i ignorancją. I choć całość opowieści ma w sobie ironiczny wydźwięk, McGregorowi brakuje pomysłu na emocjonalne zaangażowanie widza. Staje gdzieś w pół kroku między doniosłym dramatem ojca, a śmieszną krucjatą jąkającej się córki. Amerykańska sielanka przypomina przez to teatr lalek, które prowadzi niedoświadczony kuglarz. Sztywne, bez grama lekkości poruszają się w wyznaczonych ramach, ale trudno im rozwiązać gorset powinności – pewnego nadęcia, że oto teraz poruszamy ważny temat ludzkiego losu i nieuchronności zdarzeń.
Największą bolączką Amerykańskiej sielanki jest niespełniona obietnica o kinie pełnym emocji (genialny zwiastun!) i krwistych bohaterów. Pomimo rozgrywającego się na naszych oczach dramatu rodzinnego, brakuje temperatury opowiadania, która wyniosłaby filmową opowieść ponad zbiór kadrów i ujęć. Jedynym jasnym punktem jest koncepcja opowieści w opowieści – a sam narrator wydaje się bardziej interesujący niż główni bohaterowie. Poprawność przedstawienia nie przysłużyła się wyjątkowym – metaforycznym – postaciom. Pełno tutaj „martwych” postaci, przez co filmowi brakuje życia. Można powiedzieć, że z uroczej małej dziewczynki o przenikliwym umyśle, urosła rozkapryszona i nudna nastolatka, której nie wiadomo, o co chodzi.