Bikini reality cieszą się ogromną popularnością. Wojeryzm króluje w naszym społeczeństwie. Nie interesuje nas już podglądanie celebrytów – oni sami coraz więcej mówią sami o sobie w sieci. Teraz liczy się przekraczanie granic, wchodzenie w intymność drugiego człowieka, przyłapywanie go na kłamstwie, naiwności czy głupocie. Algorytm miłości, nowy serial Canal+, jest satyrą na tę popularną formę rozrywki.
Algorytm miłości: bikini reality jakiego nie było
Podoba mi się to, jak Canal+ prowadzi swoją politykę w sprawie produkcji fabularnych. Ma w swojej bibliotece sprawdzone formaty (kryminał Klangor, Krew z krwi), ale też eksperymentuje z komedią (Emigracja xD, The Office PL) i sięga po seriale obyczajowe (Kiedy ślub?). Ich produkcje bywają zachowawcze, poruszają się po sprawdzonych torach, ale też przynoszą wyczekiwany powiew świeżości. Algorytm miłości jest ciekawym eksperymentem. Michał Tylka i Aleksander Pietrzak (reżyserzy) poruszają się w rejonach cringe’u, obnażają mechanizmy śmieciowej telewizji i bawią się formułą bikini reality. Od początku wiadomo, że nikogo i niczego w tej opowieści nie można traktować na serio. Jazda po bandzie w najczystszym wydaniu.
Algorytm miłości dostarcza mi wielu problemów. To nie jest serial na serio, więc trudno też tak do niego podejść. Na rozwój wypadków w willi gdzieś pod Warszawą patrzy się z lekkim zażenowaniem i niedowierzaniem. Jak bardzo można przesunąć granice, co jeszcze będą musieli zrobić uczestnicy i jaki będzie kolejny odjechany pomysł na zawiązanie akcji. Twórcy poruszają się w znanych schematach. Rozsiadają się w nich wygodnie, naciągając cięciwę żartu do granic możliwości. Czasami trafią w sam środek tarczy, czasami mocno chybią, dzięki czemu całość jest interesująca do oglądania. Bywa nierówno, czasami niezbyt zabawnie, ale to wciąż ciekawa komediowa propozycja.
Przeczytaj także: Rojst. Milenium
Całość rozgrywa się w willi AMOR podczas kolejnego sezonu reality Algorytm miłości. Po kilku prawnych problemach produkcja musiała porzucić plan realizacji programu na Teneryfie, dlatego uczestnicy trafiają do pokaźnego domu z basenem w Polsce i to tam walczą o miłość i duże pieniądze pod obserwacją kamer. Prowadzący (świetny Michał Czernecki) przeprowadza ich przez zawiłości kolejnych zadań i sam zmaga się z własną frustracją i niedocenianiem. Uczestnicy (Helena Englert, Pola Błasik, Katarzyna Gałązka, Waleria Gorobets, Wiktoria Gąsiewska, Mateusz Dymidziuk, Jakub Sasak, Karol Dziuba, Adam Zdrójkowski, Aleksander Kaleta, Kamil Piotrowski) dobrani według absurdalnego klucza wykonują równie absurdalne zadania, by dojść do finału. Guilty pleasure w czystej postaci.
Algorytm miłości z dużym dystansem przygląda się temu, co obecnie dzieje się w kulturze popularnej. Dosadnie komentuje świat influencerów, nepobabies, tradewieves czy pseudo społeczne/religijne/ekologiczne postawy. Nie zostawia na nikim suchej nitki. Przesuwa granice dobrego smaku. Jest w tym dość precyzyjny i boleśnie przerysowany. Uważam, że to dobra i wciągająca rozrywka, choć całość mogłaby się zakończyć nieco szybciej. Dziesięć 20-minutowych odcinków to i tak krótka forma, ale już w połowie czuć lekkie zmęczenie materiału.
Przeczytaj także: Kiedy ślub?
Serial Canal+ z pewnością podzieli widownię. W trakcie seansu wzbudza wiele mieszanych emocji. Mimo tego to interesująca propozycja, w której świetnie radzą sobie młodzi aktorzy (Karol Dziuba skradł moje serce!). Algorytm miłości być może nie wskazałby nam 100% dopasowania, ale myślę, że możemy być ze sobą zgodni na 70%. Czy to wystarczy? Myślę, że jest szansa na całkiem udany związek.