– daję 8 łapek!
Trudno zawyrokować, że coś, co otrzymało 8 Oscarów, nie jest filmem godnym uwagi.
Zwlekałam z obejrzeniem go, ponieważ wiedziałam, że jest strasznie długi. Co więcej, zniechęcał mnie plakat, który widziałam. Był wyjątkowo brzydki. Ale w końcu zdecydowałam się włączyć obraz Richarda Attenborougha podczas podróży pociągiem. Nie zawiodłam się.
Historia ma miejsce na przełomie XIX i XX wieku. Mohandas Karamchand Gandhi staje się przywódcą ruchu walczącego o niepodległość Indii. Charyzmatyczny prawnik w różnorodny sposób wyraża sprzeciw wobec UK. Organizuje liczne akcje na szeroką skalę. Stroni jednak od przemocy. Swój sprzeciw wobec brytyjskiego ucisku wyraża poprzez „odmowę współpracy”. Władze nie pozostają obojętne na poczynania rosnącego w siłę Gandhiego. Przysparzają mu wielu problemów. Hindus wielokrotnie jest aresztowany, czasem pod absurdalnie brzmiącymi zarzutami. Jednak, będąc niezwykle upartym, nieprzerwanie motywuje do działania rzesze ludzi. W genialnej roli tytułowej nagrodzony Oscarem Ben Kingsley. „Gandhiego” warto obejrzeć również dla tej kreacji.
Jak wspomniałam, film może wydawać się za długi, ale ja myślę, że mógłby być nawet dłuższy. Po seansie miałam pewne poczucie niedosytu. Wrażenie, że potrzeba więcej czasu, by pokazać lepiej życie wielkiego aktywisty. Jest w tej produkcji coś magicznego. Nie tylko oglądałam, słuchałam, ale ją czułam. „Gandhi” uczy nas historii, filozofii i szacunku do drugiego człowieka. Są wątki jedynie muśnięte przez fabułę, które należy zarejestrować i zagłębić się w nie na własną rękę, szukając informacji w różnych źródłach, jednak niewątpliwie ciekawych dygresji do światów – polityki, historii, religii, filozofii – jest wiele.
Podoba mi się wykorzystanie w filmie cytatów z Gandhiego. Jeden z moich ulubionych to: „Zasada oko za oko uczyniłaby wkrótce cały świat ślepym”.