Autor: Bernadetta Trusewicz
Są filmy sentymenty, które nie wytrzymują próby czasu i jest ci chwilami przykro, że miałeś w dzieciństwie tak zły gust. Są filmy, które mają termin przydatności i dopóki jesteśmy naiwni, dopóty będziemy zahipnotyzowani.
Dzięki Bogu, a raczej filmowcom (tutaj dokładniej Howardowi Zieffowi), są filmy doskonałe, które szukają u widza nie konkretnej wiedzy czy wieku, a wrażliwości. „Moja dziewczyna” ma wąsy i długą brodę, ale nikogo nią kuje. Od powstania filmu minęło 25 lat (wy też jesteście z tych, co są dalej przekonani, że rok 2000 był 10 lat temu?), dzieci z „Moja dziewczyna” już wyrosły, ale ja z tego filmu nadal nie.
Film jest jak wehikuł czasu do waszych najbardziej euforycznych stanów. W tej podróży pełnej uścisków nie ma jednak zapychania ust rzeczywistości watą cukrową. Nasza Vada to silna i młoda dziewczynka, która od maleńkiego nie jest przeciętnym dzieckiem. Ze śmiercią obcuje od początku swojego życia – jej ojciec ma zakład pogrzebowy, mama zmarła kilka dni po jej porodzie. Mimo otaczającego ją braku życia, własnego ma mnóstwo. Jest błyskotliwa i bystra -zawstydzająco dla niejednego dorosłego, a jej jedynym przyjacielem jest średnio lubiany i akceptowany (jak i ona) Thomas. Ich duetowi nie brakuje dziecięcych rozrywek – wspinają się po drzewach i jeżdżą na rowerach. Przynajmniej do momentu, kiedy nasza Vada, zakochana w nauczycielu zamiast dziecięcych zabaw, weźmie się za „Wojnę i Pokój” oraz ukradnie nowej pracownicy taty pieniądze na kurs pisarski dla dorosłych.
„Moja dziewczyna” to kilka filmów zaklętych w jednym. Może to być po prostu kino familijne zaangażowaniem intelektualnym zostawiające wielu swoich gatunkowych sąsiadów w tyle. Mamy tutaj turbulencje rodzinne, nową kobietę w życiu ojca, poobijane kolana i serca. Podręcznikowe tragedie i dramaty, którym nie są polane brokatem, a krzepiącym „jakoś to będzie”. Piniata emocjonalna zostaje wiele razy rozpruta, ale z jej brzucha nie wypadają cukierki, a prawdziwe problemy. Nawet jeżeli ciężar zostaje umiejętnie rozrzedzony czarnym humorem, to jest to coś więcej niż kartka z pamiętnika młodej dziewczyny – żadne słodkie zmartwienia.
To też rasowa historia miłosna, a nawet dwie. Duet miłości w różnych układach z różnymi wkładami, ale obie prawdziwe, trudne i szukające spełnienia, na tyle, ile potrafią. Nasza Vada i Thomas nie są szablonową szkolną parką pełną miłosnych liścików i skradzionych nad wodą pocałunków (scena ich pierwszego całusa zjada dla mnie wszystkie Casablanki czy inne wichry namiętności!). Nie wyrywają serc w drzewach, a serce widza swoją niewinnością, ale i dbałością o relację, której my millenialsi w swojej dystopijnej naturze możemy im pozazdrości.
„Moja dziewczyna” to film wrażliwy, nie znający pojęcia krętactwa czy lichwiarskich emocji. Stawiający dziecko w centrum akcji, ale bez tuzinkowego traktowania jego świata i myślenia, że malutcy ludzie mają malutkie problemy. Ten film to słodkie ciasto, ale nie z tych nasączonych i topiących się w bitej śmietanie tortów. Powiedziałabym, że smakiem mu bliżej do słodko-kwaśnego kąska. Prócz inicjacji naszej bohaterki będącej zbyt dojrzałą na bycie dzieckiem i jeszcze zbyt niewinną na bycie dorosłym, mamy tutaj mnóstwo ważnych wątków psychologicznych: żałoba czy problemy komunikacyjne.
Niezależnie ile czasu minie, ciężko nie chcieć i nie utożsamiać się z naszą główną bohaterką. To mała reprezentantka girl-power, kpiąca sobie z kobiecego makijażu (umalowane usta wyglądają jak zranione i nieprawdziwe) i manifestująca postulaty feministyczne w maleńkich trampkach i czapce z daszkiem. Oczywiście taka ogromna siła w tym wieku niesie ze sobą też pewne skutki uboczne, komplikacje i nie może być tak po prostu. Vada musi być dojrzalsza od swoich rówieśników, ponieważ nie ma koło niej matki, a ojciec niespecjalnie opanował umiejętność rozmowy z nią. Ta decyduje się na żarty, unikanie swoich emocji i brzydzenie się bliskością. Nie ma w tym żadnej dziecięcej głupoty a unik charakterystycznych dla wielu zespołów pourazowych.
Ta hiperrealistyczna bajka nie zardzewiała ani trochę, a ja tak jak nie płakałam po Mufasie, tak po „Mojej dziewczynie” się odwodniłam.