– daję 8 łapek!
Komedia o tragedii. Tragedii osobistej, ale też w szerszym wymiarze – społecznej, politycznej. Ważna historia opowiedziana w mistrzowskiej formie. Jestem bardzo na tak!
Oryginalny tytuł produkcji brzmi „In guerra per amore” czyli „W wojnie o miłość”. Nie chodzi bynajmniej jedynie o wątek romansu między parą włoskich imigrantów. To miłość do ojczyzny, narodu, ludzkości, demokracji, sprawiedliwości, wolności.
„Ciao Italia!” wpisuje się trochę w narrację słynnego filmu „Życie jest piękne” Roberto Benigniego. Traktuje o rzeczach poważnych z przymrużeniem oka. Bardziej jednak przypomina mi wyjątkową francuską produkcję, pt. „Wszyscy albo nikt”, w której komik Kheiron opowiada historię wpływu irańskiej rewolucji islamskiej na losy swojego ojca. Koniecznie znajdźcie okazję, by wrócić do tej pozycji!
Tak samo jak w obu wspomnianych wyżej filmach – także w „Ciao Italia!” sam reżyser obrazu wciela się w głównego bohatera. Tutaj Pif robi to bezbłędnie. Jego postać jest wiarygodna i daleka od przerysowania. Choć przez chwilę zapowiadało się na karykaturalnego fajtłapę bliskiego wizerunkiem Jasiowi Fasoli, to na szczęście Arturo okazał się stuprocentowym mężczyzną – to znaczy takim, którego jest za co podziwiać, ale który ma też swoje słabości.
W pozostałych postaciach – choć stanowią drugi, trzeci plan – także można dopatrzeć się wielowarstwowości. W prostej fabule łatwo było o błąd stworzenia bohaterów papierowych i naiwnie szablonowych, tym bardziej przy formie komedii. Scenarzyści Michele Astori i Marco Martani na szczęście nie ulegli tej pokusie pójścia na skróty.
Arturo (Pif) pochodzi z Sycylii, a teraz mieszka w Nowym Jorku. Jest z wzajemnością zakochany w pięknej Florze (Miriam Leone). Jego wybranka to także włoska imigrantka. W Stanach mieszka z wujem. Tenże przedsiębiorczy jegomość aranżuje jej małżeństwo z synem lokalnego mafiozo. Zaręczyny może zerwać tylko wola ojca dziewczyny, który został na rodzinnej Sycylii.
Zakochany Arturo zaciąga się do wojska, by dostać się z amerykańską armią na wyspę i odnaleźć przyszłego teścia. Poprzez losy mężczyzny zawiązuje się wątek polityczno-historyczny.
Mamy 1943 rok. Siły alianckie rozpoczynają inwazję na Sycylię. Nie wchodzą jednak ze swoimi amerykańskimi buciorami na obcy teren bez zapowiedzi. Legendarny gangster Charles „Lucky” Luciano, odsiadujący właśnie wieloletni wyrok w USA, poprosił swych starych sycylijskich przyjaciół, by ciepło przyjęli przybyszy zza oceanu.
Wuj Sam oczywiście nie zdobył przychylności włoskiej mafii za darmo. Co Mussolini zwalczał, temu Stany pomogły się odrodzić. Pif pokazuje, jak na stanowiskach nowo powołanej władzy stawiani są gangsterzy, co w późniejszych latach w rzeczywistości niosło się echem pośród skorumpowanych włoskich chadeków.
Włoski film to obraz wielu kontrastów. Znamienny jest spór o pierwszeństwo między właścicielami dwóch figur. Faszysta niesie podobiznę Mussoliniego, katoliczka posąg z wizerunkiem Madonny. Duce długo wyraźnie wygrywa. To wojna wiedzie tu prym. Śmierć i zniszczenie. Matka Boska – choć dumnie, z uniesionymi dłońmi – góruje nad przysypanymi gruzami zwłokami swojej bogobojnej właścicielki. Smród rozkładających się ciał, trzęsące się w posadach budynki, złowrogi dźwięk odrzutowców, świst bomb, krew, ból – a także tęsknota, rozczarowanie, strach.
Jednocześnie w produkcji odnajdujemy mnóstwo figlarnego humoru – lekkiego i smacznego. Arturo jest prekursorem selfie i wciąż powtarza, że zdjęcie wykonane samodzielnie jest „takie romantyczne”, a porucznik Chiamparino (Andrea Di Stefano) śpiewa wesołą piosenkę o latającym ośle. Bo w wojnie o miłość wszystkie chwyty są dozwolone.
Zapraszamy do śledzenia nas na Facebooku i Instagramie!
[R-slider id=”2″]